Moją pasją od zawsze była muzyka. – Rozmowa z Jerzym Krużelem o Krainie Łagodności, ciekawostkach ukrytych w podziemiach przemyskiej Starówki i fascynującym życiu pszczół.
Jerzy Krużel – muzyk, propagator piosenki studenckiej i turystycznej, redaktor Magazynu Piosenki Studenckiej MIKROKLIMAT, pomysłodawca i inicjator prac związanych z tworzeniem Przemyskiej Podziemnej Trasy Turystycznej, a także pszczelarz i hodowca matek pszczelich.
Joanna: Które, ze swoich licznych zainteresowań wymienisz na pierwszym miejscu?
Jerzy Krużel: Moją pasją od zawsze była muzyka. Kiedy miałem siedem lat, rodzice podarowali mi akordeon i zapisali do szkoły muzycznej. Mój nauczyciel instrumentu był świetnym pedagogiem. Grał razem ze mną na lekcjach, przez co zachęcał mnie do nauki, niestety zachorował i zmarł. Z następnym nie dogadywałem się już tak dobrze (bił mnie smyczkiem po palcach), więc porzuciłem akordeon na rzecz gitary. W liceum zostałem zwerbowany do zespołu bitowego wzorowanego na Jacku Lechu i Czerwono-Czarnych, udzielałem się także w przykościelnej formacji muzycznej, grającej w podobnych klimatach. Na studiach stworzyliśmy z kolegami zespół o nazwie Grupa R. Wykonywaliśmy poezję śpiewaną i piosenkę studencką w klubie Plus Politechniki Rzeszowskiej i występowaliśmy na największych festiwalach piosenki studenckiej lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Dzięki wsparciu redaktora Janusza Kniaźnikiewicza w Studio Polskiego Radia Rzeszów nagraliśmy w 1978r. i 1980r. kilka swoich piosenek, które do dzisiaj znajdują się w archiwum radiowym. Na prośbę Rady Instytutowej Wydziału Elektrycznego PRZ zredagowałem śpiewnik studencki.
J.: Co oznacza nazwa zespołu i gdzie dotarliście w Waszych muzycznych wędrówkach?
J.K.: Nazwa została wymyślona na potrzeby jednego z pierwszych festiwali, na który jechaliśmy („R” jak Rzeszów, albo jak Radio Studenckie), a kiedy zaistnieliśmy jako Grupa R, nie było sensu jej zmieniać. Bywaliśmy na wszystkich istotnych imprezach muzycznych: Ogólnopolska Epidemia Piosenki Turystycznej BAKCYNALIA w Lublinie, Turystyczna Giełda Piosenki Studenckiej w Szklarskiej Porębie (I miejsce w 1978r.), Festiwal Piosenki Turystycznej w Zielonej Górze (I miejsce w 1979r.), Ogólnopolski Studencki Przegląd Piosenki Turystycznej BAJA w Łodzi (I miejsce w 1979r.). Ogólnopolski Studencki Przegląd Piosenki Turystycznej YAPA w Łodzi, (Grand Prix w 1980r.). Festiwal Piosenki Studenckiej w Krakowie. Pełną parą działaliśmy do połowy lat osiemdziesiątych. Po studiach los rozrzucił nas po Polsce, ale od czasu do czasu nadal się spotykamy, żeby coś zagrać.
J. Zakwalifikowanie się do udziału w takich imprezach jak Giełda Piosenki Studenckiej czy YAPA było sukcesem. Natomiast zdobycie laurów dawało przepustkę do udziału w prestiżowych konkursach.
J.K. Zgadza się, z tym że w prestiżowych konkursach występowali znani artyści. Dla przykładu na Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie konkurowaliśmy z takimi tuzami jak Wały Jagiellońskie, Waldemar Chyliński, Jacek Kaczmarski, Zbigniew Książek, Zespół B-Complex, G.Tomczak, Stefan Brzozowski, Zespół EX, Andrzej Janeczko i Trzeci Oddech Kaczuchy. Nam z poezją śpiewaną i piosenką turystyczną, trudno było się przebić, ale mieliśmy też swoje sukcesy. Po eliminacjach Polski Południowej, jako jeden z dwóch zespołów studenckich zakwalifikowaliśmy się do finału Festiwalu Piosenki Młodzieżowej 1980 w Toruniu, który był z kolei półfinałem eliminacji do Festiwalu w Opolu. Tam również konkurowaliśmy ze znanymi artystami (Krystyna Giżowska, Renata Danel) i co ciekawe zostaliśmy zauważeni. Braliśmy też udział w Krakowskich Ogólnopolskich Spotkaniach z Piosenką Turystyczną, gdzie poznałem Andrzeja Wierzbickiego. To on mnie przekonał (wręcz wjechał mi na ambicję), że studenci z Rzeszowa powinni tworzyć własne utwory.

J.: Może warto reaktywować zespół albo stworzyć nową formację?
J.K.: Gitary na kołku jeszcze nie zawiesiłem, a mam ich siedem (śmiech). Rzeczywiście chciałbym wrócić do muzykowania, tylko że trzeba znaleźć ludzi, którzy chcieliby grać. Znam kilku muzyków, ale każdy jest już gdzieś zaangażowany, a przygotowanie materiału do występów wymaga czasu. Szukam też autorów tekstów. Jeśli znajdzie się ktoś chętny, podpowiem co robić, żeby stworzyć tekst, nadający się do śpiewania. Aktualnie pracuję z nowym zespołem Jurek Krużel i Przyjaciele w klubie Buena Vista. Udzielam się również w RSTK Przemyśl.
J.: Tekst nadający się do śpiewania, czyli jaki?
J.K.: W piosence muszą się spotkać trafne słowa i nośna, wpadająca w ucho melodia. Piosenka o butach rajdowych, którą w 1978r. wygraliśmy Giełdę w Szklarskiej Porębie, dzisiaj śpiewają dzieci w przedszkolach, dlatego, że jest rytmika i słowa współgrają
z melodią. To jest właśnie największą sztuką, żeby stworzyć utwór, który utkwi słuchaczowi w pamięci. Jeśli piosenka jest dobra, już po pierwszym przesłuchaniu, melodia zostaje gdzieś tam w głowie.
J.: Wydawałoby się, że muzyka z kręgu Krainy Łagodności jest niszowym gatunkiem, tymczasem zaskakująco wielu wykonawców ją wykonuje.
J.K.: Gatunek rzeczywiście należy do niszowych. Nie ma go w publikatorach, Polskie Radio nie puszcza takiej muzyki, bo za nią nie idą tantiemy. Wykonawcy tego nurtu rzadko rejestrują swoje nagrania i rzeczywiście jest ich sporo. Dla nich wielką satysfakcją jest to, że ktoś w ogóle słucha ich muzyki. Magazyn Piosenki Studenckiej MIKROKLIMAT Polskiego Radia Rzeszów był jedną z niewielu audycji, która w takim zakresie prezentowała poezję śpiewaną. Dzięki niej przez piętnaście lat miałem okazję pokazać kilkuset świetnych wykonawców, prezentujących wysoki poziom utworów zarówno tekstowo, jak i muzycznie. Audycje można odsłuchać na mojej stronie a także na YouTube. To, że niektóre z nich mają po kilkadziesiąt tysięcy odtworzeń, jest dowodem, iż ludziom brakuje dostępu do tego rodzaju muzyki.

J. W jaki sposób wyszukiwałeś wykonawców do Mikroklimatu?
J.K.: Ta audycja była łącznikiem pomiędzy twórcami piosenki a organizatorami imprez studenckich. Głównym celem było pokazanie ludzi, którzy dopiero zaczynali, a jednocześnie mieli do powiedzenia coś ciekawego. W niespełna godzinnej audycji musiałem zmieścić kilkuminutową rozmowę i zaprezentować najciekawsze utwory danego wykonawcy. To było spore wyzwanie. Muzyka dawała pewnego rodzaju light motyw do pytań. W ten sposób słuchacz czekał na następną piosenkę w kontekście tego, o czym się mówiło. Część wykonawców znajdowałem na imprezach muzycznych, a będąc członkiem redakcji muzycznej, dostawałem wiele e-maili z propozycjami piosenek. Przemierzyłem też tysiące kilometrów po Polsce, aby pokazać zjawisko piosenki studenckiej oraz najciekawszych wykonawców i zespoły z kręgu Krainy Łagodności.
J.: Które audycje, czy może raczej wykonawcy utkwili Ci w pamięci?
J.K.: Nie zapomnę wywiadu, jaki zrobiliśmy w trakcie festiwalu Yapa z grupą Seta w 2009 r. W warunkach festiwalowych ciężko było znaleźć dogodne do rozmowy miejsce. Spotkaliśmy się w jakiejś poprzedzielanej parawanami sali, gdzie z każdej strony dochodził harmider. W dodatku chłopcy dużo żartowali, a ja musiałem potem jakoś ten materiał zmontować. Seta to jeden z ciekawszych zespołów z tzw. środowiska wrocławskiego, który istnieje i koncertuje do dzisiaj, chociaż jeden z muzyków jest dyrektorem, drugi prezesem, trzeci przedsiębiorcą. Wielu ciekawych wykonawców przewinęło się przez audycję Mikroklimat. Dążyłem do tego, żeby zapraszać twórców, których muzyka tworzyła pewien specyficzny klimat piosenki turystycznej i studenckiej. Mikroklimat właśnie.
J.: Mikroklimat formalnie działał w latach 2007-2021, chociaż pierwsze audycje tego typu tworzyłeś już w latach 80. Jak się zaczęła Twoja przygoda z radiem?
J.K.: Na studiach byłem społecznym redaktorem Studenckiego Radia Rzeszów, a potem redaktorem naczelnym w Studenckim Radiu Rzeszów Centrum. Jako jedna z niewielu rozgłośni studenckich mieliśmy w Polskim Radiu Rzeszów audycję Kurier Akademicki. Brałem udział w przygotowaniu około pięćdziesięciu takich programów. W tamtych latach jeszcze nie było komputerów. Nagrywało się wywiady, potem trzeba było ciąć taśmę, to wszystko zajmowało mnóstwo czasu. Jak przychodziło zgranie na koniec miesiąca dosłownie „lała się krew”. To była szkoła życia, a jednocześnie możliwość zdobycia doświadczenia. Uczyliśmy się od pracowników rozgłośni i mieliśmy dostęp do sprzętu nagrywającego i realizacyjnego. Dodatkowo nasze materiały musiały przejść przez cenzurę – takie były czasy. No i tak wsiąkłem w radio. Braliśmy też udział w dziennikarskich obozach szkoleniowych, prowadzonych przez takich profesjonalistów jak: Olgierd Jędrzejczyk, ówczesny szef Gazety Krakowskiej, Ryszard Kapuściński należący do czołówki polskiego reportażu, Michał Mońko, dziennikarz i scenarzysta. Olgierd Jędrzejczyk mówił: „Dziennikarz ma za zadanie przedstawiać twórcę, a nie siebie. Pokazywać strony zdarzenia, a nie stawiać siebie po jednej ze stron”. Ja sobie tę zasadę wbiłem do głowy.

J.: Czym jest muzyka z nurtu Krainy Łagodności?
J.K.: Nazwa to cytat z wiersza Wojtka Belona Pieśń łagodnych. W Krainie Łagodności znajdziemy różnego rodzaju gatunki muzyczne: bluesa, poezję śpiewaną, typową – poetycką balladę, piosenki kabaretowe, a także piosenkę studencką i turystyczną, którą tworzyliśmy i wykonywaliśmy z Grupą R. Piosenka turystyczna to nie jest walenie w gitary przy ognisku i przy wódce, jak to się utarło. Tak naprawdę chodzi o wspólne bycie i spotykanie się w celu śpiewania przy ognisku, w górach, w schronisku czy na imprezach towarzyskich.
J. W takim razie, czym wyróżnia się piosenka studencka?
J.K. Po strajkach studenckich w 1968r., po inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację, po protestach przeciw wojnie w Wietnamie i festiwalu w Woodstock, przyszedł do nas nurt ballady i folku, a wraz z nim bardowie. To były czasy Salonu Niezależnych i Jacka Kleyffa, Jacka Kaczmarskiego, Przemysława Gintrowskiego, grupy Wały Jagiellońskie. Odwilż końca lat siedemdziesiątych, dała studentom większą swobodę w wyrażaniu swoich opinii, mimo cenzury. Grupa BOOM z Politechniki Warszawskiej zaistniała na festiwalu w Opolu piosenką Miłość do słów Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Ich utwory, jako jednego z niewielu zespołów studenckich, były prezentowane w Polskim Radiu. W kolejnych latach pojawiły się Efemerydy, Wolna Grupa Bukowina, Babsztyl, Elżbieta Adamiak, Andrzej Poniedzielski, Jacek Zwoźniak, Labolare, Jan Błyszczak, Mufka i wielu innych. Nie było wówczas Internetu, więc ludzie angażowali się w sprawy społeczne, przez piosenki. Olbrzymi wkład w popularyzację piosenki studenckiej i turystycznej miał ruch turystyki kwalifikowanej PTTK. W tamtych latach normą na studiach były rajdy, w których brało udział po kilka tysięcy młodych ludzi. Trzeba jednak pamiętać, że piosenka studencka ma na celu nie tylko walkę. To konglomerat bardzo wielu treści.

J.: Dzięki udziałowi w licznych festiwalach, stałeś się ekspertem i teraz to Ty zasiadasz w jury i oceniasz wykonawców.
J.K.: Współorganizowałem przemyski festiwal Pod Kopcem. Poza tym od lat uczestniczę w pracach jury wielu ogólnopolskich imprezach studenckich z kręgu piosenki poetyckiej, autorskiej i turystycznej np.: Międzynarodowy Festiwal Piosenki KROPKA w Głuchołazach, Ogólnopolski Festiwal Piosenki BAKCYNALIA w Lublinie, Szanty nad Zalewem w Tolkmicku, Ogólnopolski Przegląd Piosenki Poetyckiej i Turystycznej PRZY KOMINKU w Kielcach, Festiwal Piosenki Turystycznej SPŁYWARKA w Warce. Rejestruję i archiwizuję te imprezy. Od trzydziestu lat zbieram również płyty z piosenkami z kręgu krainy łagodności i mam ich kilka tysięcy.

J.: Jakiej innej muzyki słuchasz?
J.K.: Mogę powiedzieć, że urzekła mnie muzyka folkowa. Słucham folku amerykańskiego, australijskiego, irlandzkiego, tworzonego przez emigrantów i zawierającego zaśpiewy charakterystyczne dla regionów, z których pochodzą. To muzyka do zabawy i tańca, grana na trzech, czterech funkcjach, ale nośna i zapadająca w pamięć. Jest taki zespół The Seekers, czyli Wędrowcy. W latach sześćdziesiątych na listach przebojów wygrywał nawet z Beatlesami. Słucham również Joan Baez, Boba Dylana, Peter, Paul and Mary, The Brothers Four, Arlo Guthrie, Donovana. Jeśli chodzi o polskich wykonawców to zespoły z nurtu turystycznego i studenckiego – Grupa BOOM, Stare Dobre Małżeństwo, Jacek Zwoźniak, Adam Drąg, Wolna Grupa Bukowina, U Studni, Browar Żywiec.
J.: Zmieniając temat – jesteś pomysłodawcą rewitalizacji Przemyskich Podziemi oraz budowy Podziemnej Trasy Turystycznej pod Rynkiem w Przemyślu.
J.K.: Na pomysł utworzenia trasy turystycznej wpadłem w 2001 r., ale o jego realizację walczyłem piętnaście lat (ze strukturami samorządowymi jestem związany ponad dwadzieścia pięć lat, jako radny, a kiedyś jako wiceprezydent miasta). Chodziło o to, żeby kotłownię pod kamienicą Rynek 1 przerobić na Piwnicę Artystyczną Pod Niedźwiadkiem, a średniowieczny kolektor połączyć z podziemiami i stworzyć trasę turystyczną. To było ogromne przedsięwzięcie: sprzątanie (samego gruzu wywieźliśmy kilkanaście ciężarówek), zamiana kotłowni gazowej na wymiennikownię zasilaną z ciepłowni miejskiej, załatwienie wszelkich formalności i pozyskanie pieniędzy. Dzięki współpracy z AGH w Krakowie mieliśmy projekty zagospodarowania kolektora, opracowanie koncepcji rewitalizacji i wszystkie niezbędne ekspertyzy. Z kolei Uniwersytet Rolniczy w Krakowie pomógł w zbadaniu kanalizacji pod kątem toksycznych pozostałości i grzybów. Zanim w 2010 roku udało mi się przekonać radnych, żeby zagłosowali za utworzeniem Podziemnej Trasy Turystycznej, oprowadziłem nią kilka tysięcy ludzi. Żeby doprowadzić do realizacji projektu, musiała minąć kolejna dekada, ale było warto. W roku 2015 Podziemia Przemyskie uzyskały tytuł jednego z najlepiej zrewaloryzowanych obiektów zabytkowych w swojej kategorii w Polsce.
J.: Co takiego znajduje się w przemyskich podziemiach, że tak o nie walczyłeś?
J.K.: Jeszcze wiele ciekawostek czeka na odkrycie, na przykład jedno i dwukondygnacyjne piwnice, umożliwiające odtworzenie pierwotnego układu zabudowy w Rynku, a także zabytkowy, unikalny w skali całego kraju kolektor sanitarny, z czasów średniowiecza. Historia poszczególnych kamienic to również historia rozwoju Przemyśla, tradycji kupieckich, rozwoju infrastruktury miejskiej, wodociągów. Bogata, ponad tysiącletnia historia miasta powinna być pokazywana mieszkańcom i turystom.

J.: Inną pasją, która towarzyszy Ci od lat jest pszczelarstwo. II miejsce w konkursie „Najlepsza pasieka Podkarpacia”, „Najlepszy miód ziemi przemyskiej”, honorowa odznaka „Zasłużony dla rolnictwa”. Jak to się stało, że odkryłeś w sobie tę pasję?
J.K.: Pierwszy epizod z pszczołami miałem po studiach, kiedy mieszkałem pod Budą Stalowską (w domu z drewna, który pachniał żywicą, miodem i propolisem). Pomagałem wtedy leśniczemu przy pracy w pasiece, ale pszczelarstwem na poważnie zainteresowałem się wiele lat później, kiedy po śmierci wujka przejąłem jego ule. Na początku popełniałem błędy, z czasem zdobywałem wiedzę i doświadczenie. Zapisywałem się na kursy, a nawet ukończyłem Technikum Pszczelarskie. W tej chwili mam ponad sześćdziesiąt uli i rzeczywiście mogę pochwalić się sukcesami, ale praca w pasiece jest ciężka i wymagająca – co masz zrobić jutro, zrób dzisiaj. Mamy tylko pięć procent wiedzy o tych owadach. Pszczoły nieustannie zaskakują, więc wciąż dowiaduję się o nich czegoś nowego.
J.: Zajmujesz się także specjalistyczną hodowlą matek pszczelich.
J.K.: Tę profesję także przejąłem po wujku. Matka pszczela żyje do pięciu lat, ale z czasem ma coraz mniej feromonu matecznego, a tym samym nie ma zdolności utrzymania rodziny na odpowiednim poziomie ilościowym. Wtedy robotnice budują matecznik i zmuszają ją do złożenia w nim jajka, które karmione jest dużą ilością mleczka. W ten sposób wyhodowują nową matkę. Są pasieki zarodowe, które prowadzą linie i rasy pszczół. Mamy rasę kraińską, środkowoeuropejską i kaukaską. Ja ze swoją hodowlą wszedłem w tak zwane struktury europejskie i jako jeden z niewielu na Podkarpaciu hoduję pszczołę, którą wyselekcjonowywali mnisi z hrabstwa Buckwast w Anglii przez siedemdziesiąt lat. To linia, miodna ale i niskorojliwa.

J.: Pszczoły są fascynującymi owadami. Możesz opowiedzieć coś więcej na ich temat?
J.K.: O pszczołach mogę opowiadać godzinami (śmiech). Jestem autorem kilku prac na ich temat, często też prowadzę wykłady dla pszczelarzy. Pszczoła jest owadem społecznym. Pracuje na rzecz rodziny około trzydzieści pięć dni, a potem ginie. W jej miejsce rodzą się nowe, bo matka cały czas czerwi, czyli składa jaja. Robotnica zbiera pyłek kwiatowy i za pomocą tzw. grzebyczków zczesuje go i zlepia w pokarm (bio – białko), którym karmi larwy. Pszczoła zbieraczka przynosi dwa mg pożytku, dlatego w ulu musi ich być bardzo wiele – w lecie około stu dwudziestu tysięcy (linii Buckfast), w zimie nie więcej niż dwa, trzy tysiące. We wrześniu z komórek czerwiu wychodzi pszczoła zimowa, która żyje około pięciu miesięcy. Od letniej różni się tym, że posiada podściółkę białkowo-tłuszczową, dzięki której może przeżyć zimę i nie przerabia nektaru ani syropu. Na przełomie lutego i marca, gdy dzień się wydłuża, temperatura w ulu wzrasta z 14 do 36 stopni i cykl rozrodczy zaczyna się od nowa.
J.: Pracujesz zawodowo, jesteś radnym, a do tego działasz w kilkunastu stowarzyszeniach. Związek Pszczelarzy Ziemi Przemyskiej, Towarzystwo Przyjaciół Sztuk Pięknych, Yacht Klub SAN Polski Związek Wędkarski, RSTK to tylko niektóre z nich. Zastanawiam się, skąd bierzesz czas i energię na wszystkie sprawy?
J.K.: No cóż, pracuję do piętnastej trzydzieści, więc popołudnia mam wolne, a przy tym chyba lubię, kiedy coś się dzieje. Często brakuje czasu na wyjazd nad Solinę, aby popływać czy powędkować, bo mam dużo pracy na działce albo zajmuję się pszczołami, ale wszystko ma swój czas i kolejność.
J.: Obyś działał dalej i nie zrażał się przeciwnościami. Życzę Ci powodzenia i dziękuję za rozmowę.
J.K.: Dziękuję.


