Kudłaty Początek. Część druga – Czyim ja jestem psem?

Hej cieszę się, że jesteś. To już druga część mojej historii (tu masz pierwszą, jeśli jeszcze jej nie znasz), chyba najsmutniejsza ze wszystkich, ale w życiu bezpańskich piesków nie zawsze jest wesoło. Zapraszam Cię do lektury i głowa do góry, wszystko dobrze się skończy – przecież jestem bohaterem aż dwóch powieści.

 

Wszystko, co mnie otaczało, było obce. Zapachy, kształty, odgłosy czaiły się po kątach, a ja byłem zbyt słaby, by stanąć z nimi oko w oko, dopóki nie zrozumiałem, że jedynym wyjściem jest zmierzyć się ze strachem. 

Zajrzyj tutaj, żeby poznać Józka bohatera książki “Na obydowskich łąkach”

Było ciemno. Leżałem na czymś mokrym, od tej wilgoci piekła mnie skóra na brzuchu. Zaskamlałem. Odpowiedział mi taki sam żałosny głos. Nie od razu go poznałem, dopiero kiedy się powtórzył… to była siostra. Przypomniałem sobie ostatnie wydarzenia. Mama! Zerwałem się i… ból przeszył mój bok. Upadłem. Odczekałem chwilę i powoli uniosłem się jeszcze raz. Wszystko było dobrze, dopóki nie próbowałem stanąć na przedniej łapie – tej od strony serca. Wtedy ból ściskał mnie w swoich szponach i rzucał na ziemię.

Siostra zaskamlała ponownie. Wołała mnie. Podsunąłem się i polizałem ją po łapce. Uniosła głowę i zaraz ją położyła. Nagle otwarły się drzwi, wpuszczając smugę jaskrawego światła. Zobaczyłem ludzi. Ich zapachy rozeszły się po całym pomieszczeniu i przypomniały mi o wydarzeniach z poprzedniego wieczoru. Warknąłem

– Taki groźny jesteś? – Wielkie łapy złapały mnie za kark i przycisnęły do ziemi. Chciałem jeszcze raz warknąć, ale z mojego pyszczka wydobył się tylko pisk.

– Nie radzę ci się szarpać, mały. – Jeden człowiek mnie trzymał, a w dłoniach drugiego zabłysną przedmiot, który wcale mi się nie podobał. Ten przedmiot zbliżył się do mnie i poczułem ukłucie gdzieś w okolicach ogona, a po nim pieczenie. Zdrętwiałem z przerażenia i w takim stanie poddałem się kolejnym czynnościom: zaglądaniu pod powieki i do uszu, podnoszeniu łap i uciskaniu brzucha. To wszystko było do zniesienia, dopóki paluchy człowieka nie zawędrowały tam, gdzie bolało najbardziej. Wiłem się i piszczałem, lecz byłem zbyt słaby, by się wyrwać.

– Jeszcze chwilę, psiaku, muszę sprawdzić, czy jesteś cały. – Tym razem głos był łagodniejszy. – Wygląda na to, że nic wielkiego ci się nie stało. Masz poobijane żebra, ale dostałeś zastrzyk przeciwbólowy i za chwile poczujesz się lepiej, a teraz zobaczymy, co z twoją siostrą.

Pochylił się nad nią i obejrzał tak, jak chwilę wcześniej mnie. Jej popiskiwanie świadczyło o tym, że boli ją w kilku miejscach.

– Nie wygląda to dobrze. W miejscu uderzenia zrobił się krwiak. Mogłeś być ostrożniejszy, w czasie interwencji.

– Tylko się broniłem przed jej zębami.

– W matkę się wdała. Harda i waleczna. Dam jej coś na wzmocnienie. – Ten sam przedmiot, który mnie zdenerwował, został wbity w bok siostry. Zapiszczała cichutko. Potem ludzie podsunęli jej miseczkę z wodą. Siostra napiła się i usnęła.

– Niech odpoczywa. Rano zdecydujemy, co z nią zrobić.

Ludzie zostawili nas samych. Zanim zamknęli za sobą drzwi, sypnęli na ziemię coś, przez co w moim brzuchu zrobiło się ciepło. Złe zapachy wciąż unosiły się w powietrzu, ale tamto nęciło bardziej. Podsunąłem się, bok zapulsował, ale już tak nie bolał. W wąskiej smudze światła, jakie szparą pod drzwiami dostawało się do środka, zobaczyłem kamyczki. To one tak pachniały! Ten zapach złapał mnie za nos, wdarł się do środka i poleciał do żołądka. Nie wiem, jakim sposobem kilka z nich znalazło się w moim pyszczku. Były twarde, lecz po chwili… rozpuściły się i popłynęły do brzuszka. Szybko uporałem się ze wszystkimi i popiłem wodą.

Siostra wciąż leżała w tym samym miejscu. Podsunąłem się i dałem jej maleńkiego gryzka w ucho. Nie zareagowała. Nie rozumiałem, dlaczego nie ma ochoty na zabawę. Przysunąłem się jeszcze bliżej i zamknąłem oczy.

Obudziły mnie hałasy. Znowu przez chwile nie wiedziałem, gdzie jestem. Z zewnątrz było słychać ludzkie i psie głosy, stukanie, szuranie i szumy. Jedne dochodziły z oddali, inne były tuż obok, a jeszcze inne się zbliżały. Tych bałem się najbardziej.

Siostra jeszcze spała. W naszej norze pod mostem panowały takie zwyczaje, że kto obudził się pierwszy, gryzkował uszy pozostałych. A że lubiłem rano pospać, to mnie najczęściej budziły zęby rodzeństwa. Teraz mogłem się odgryźć, ale słysząc nierówny oddech siostry, stwierdziłem, że to nie jest dobry pomysł.

Z całej mieszaniny odgłosów, jakie dochodziły z zewnątrz, oderwał się jeden, nadzwyczaj niepokojący, i zbliżał się do nas. Z głową przy ziemi i położonymi po sobie uszami czekałem, gotowy drapać i gryźć, lecz kiedy drzwi się otworzyły, zastygłem bez ruchu. Człowiek pochylił się nad siostrą, zajrzał pod jej jedną powiekę, potem pod drugą, a potem wziął ją na ręce.

– Masz szczęście, królewno, jedziesz do weterynarza – powiedział, ruszając do wyjścia.

Zanim drzwi zamknęły się z trzaskiem, uchwyciłem spojrzenie jej ciemnych jak węgielki oczu. Było w nim morze smutku.

Pomimo bólu podsunąłem się do drzwi i próbowałem dojrzeć coś przez szparę, ale była zbyt nisko przy ziemi, żebym mógł cokolwiek zobaczyć. Wróciłem do miejsca, w którym leżała siostra. Było pełne jej zapachu. Zaskamlałem. Chciałem, żeby mi ją oddali. Chciałem wrócić do naszej nory i żeby była tam mama, i wszystkie te stworzenia, które kryją się przed światłem.

Kiedy wrócił człowiek, próbowałem się wycofać, ale mnie dopadł. Przypiął mi do szyi obręcz ze sznurem i ciągnąc, zmusił, żebym się podniósł. Stanąłem na trzech łapach, a jedną uniosłem w powietrzu. Przy kolejnym pociągnięciu musiałem jej użyć. Kiedy tylko łapa dotknęła podłoża, ból szarpnął mną, straciłem równowagę i upadłem na pyszczek.

– Wstawaj, idziemy. No już, musisz się rozchodzić. – Człowiek wciąż ciągnął za sznur, więc musiałem się podnieść i iść.

Na zewnątrz zapachy zaatakowały mój nos, a światło oczy. Człowiek nawet się nie zatrzymał, a ja przyczepiony do obręczy kuśtykałem na trzech łapach, od czasu do czasu podpierając się na chorej. W ten sposób dotarliśmy do zarośli. Od razu poczułem to, co czują psy, które długo nie były wypuszczane w ustronne miejsca. Udałem się tam i załatwiłem, co trzeba.

Po wszystkim doszedłem do wniosku, że ból nie jest już taki wielki. Miałem ochotę rozprostować łapki i sprawdzić, czy wśród psów zamieszkujących nory ustawione wzdłuż ogrodzenia nie ma mojej rodziny, ale człowiek zaciągnął mnie z powrotem do ciemnego pomieszczenia. Zawarczałem na niego, żeby nie myślał, że może mnie tak traktować. Chyba to zrozumiał, bo nasypał mi tych pachnących kamyczków. Ale były dobre! Pojadłem sobie, a potem zamerdałem ogonem.

– Poprawił ci się humor, mały? Jak będziesz grzeczny, podkarmimy cię, nauczymy, czego trzeba i znajdziemy dom. – Psy nie rozumieją ludzkich słów, ale doskonale wiedzą, co niesie głos, a ten był miły. Znowu zamerdałem ogonem, a człowiek położył dłoń na mojej głowie i potarmosił. To chyba miał być przyjacielski gest, ale razem z głową zatrzęsło się całe moje ciało i coś strzeliło w boku. Chciałem go gryznąć, ale zdążył zabrać palce i chyba jeszcze warknąłem, dokładnie nie pamiętam, bo w tym samym momencie właściciel dłoni zacisnął dłoń na moim karku.

Ludzie myślą, że psy nie potrafią płakać. To nie prawda. Ja płakałem, tylko że łzy leciały do środka. Z bólu. Z żalu. Z tęsknoty. I jeszcze dlatego, że zrozumiałem, dlaczego złe zapachy są złe.

Od tamtej pory ta sama ręka na zmianę podawała mi jedzenie i robiła przykrość. Na początku pojawiała się tylko po to, by wyprowadzić mnie na stronę i rzucić trochę kamyczków. Potem, kiedy już w boku prawie mnie nie bolało, zaczęła się nauka ludzkich słów.

– Siad – powiedział pewnego dnia człowiek. Ton jego głosu niósł groźbę i to było dla mnie jasne. Co z tego, kiedy nie miałem pojęcia, co mam zrobić. Czekałem i byłem czujny.

– Siad! – Człowiek dotkną patykiem tylnej części mojego ciała. Cofnąłem się i usiadłem.

– Teraz rozumiesz, co to jest siad?

Co miałem nie rozumieć? Patyk mi to świetnie wytłumaczył.

– Masz, zasłużyłeś. – Za każdym razem, kiedy wykonałem polecenie, dostawałem maleńki kawałek jedzenia. Rzucałem się na nie, bo zazwyczaj byłem bardzo głodny.

Po pewnym czasie wystarczyło, że człowiek uniósł rękę, a moje siedzenie lądowało na podłodze. W końcu wystarczyło, że usłyszałem „siad” i wiedziałem, o co chodzi. To było pierwsze ludzkie słowo, które nauczyłem się rozumieć. Potem były inne: „leżeć”, „zostań”, „waruj”, a nauka za każdym razem wyglądała tak samo.

Na zewnątrz zawsze wychodziłem na smyczy. Kiedy człowiek po raz pierwszy ją odpiął, byłem już posłusznym pieskiem. Byłem, ale… oślepiło mnie słońce, wiatr rozwiał moje futro. Chciało mi się tarzać po trawie, skakać, biegać…

– Leżysz! – To była nienawiść w głosie. Zamknąłem oczy i zastygłem bez ruchu, tylko moje serce tłukło się jak oszalałe. Kiedy odważyłem się spojrzeć, zobaczyłem kij kołyszący się nad moją głową.

– Siad – usłyszałem i posłusznie usiadłem.

Potem wykonywałem kolejne polecenia, a kiedy tylko chciałem zrobić coś po swojemu, kij przypominał mi, że nie wolno.

– Coraz lepiej ci idzie, kudłaty gamoniu. Jeszcze trochę i będziesz gotowy do adopcji. A teraz zaprowadzę cię do twojej klatki. – Człowiek pociągną mnie w kierunku nor ustawionych jedna koło drugiej. Nigdy wcześniej nie widziałem tylu psów. Na mój widok rozszczekały się wszystkie naraz. Ich zapachy mieszały się ze sobą i docierały do mojego nosa jak wzburzona fala. Cofnąłem się i schowałem za człowiekiem. Nie dlatego, żebym liczył na jego pomoc, ale nie miałem innego ratunku.

– Spokój! – warknął człowiek, a mnie wrzucił do jednej z nor i zamkną wejście.

Trząsłem się – ze złości, z tęsknoty i jeszcze z zimna. Odgłosy i zapachy przedostawały się przez kraty i napierały na mnie. Nie miałem się do kogo przytulić ani gdzie schować przed podmuchami wiatru i przed psami zamkniętymi naprzeciw mnie. Jeden stał nieruchomo i wpatrywał się we mnie, drugi krążył po klatce i od czasu do czasu rzucał mi zadziorne spojrzenia.

Skuliłem się w kącie i zamknąłem oczy. Leżałem tam, dopóki nie zapadł zmrok. Wtedy odważyłem się podejść do siatki. Obwąchałem ją z każdej strony, ale wyjścia nie znalazłem. Słyszałem oddechy psów z naprzeciwka i cieszyłem się, że nie widzę ich oczu. Krążyłem wkoło, zastanawiając się, dlaczego mnie nie lubią, ale nic nie przyszło mi do głowy, może dlatego, że chciało mi się jeść i coś jeszcze. Czekałem na człowieka, piszczałem, a potem… załatwiłem swoje potrzeby w kąciku.

Zbudziło mnie ujadanie. W jednej chwili oprzytomniałem i podbiegłem do krat. Wzdłuż nor znajdujących się naprzeciwko szedł człowiek, którego nigdy wcześniej nie widziałem, z pojemnikiem pełnym jedzenia. Napełniał nim miski psów, a wtedy one przestawały szczekać.

Smakowity zapach docierał do mojego nosa. Przebierałem łapkami, nie mogąc się doczekać, kiedy dostanę swoją porcję, i jeszcze dlatego, że znowu potrzebowałem odwiedzić zarośla.

– Ty jedzenie dostaniesz po treningu. – Nagle pojawił się „mój” człowiek, zapiął mi smycz i już po chwili szliśmy wzdłuż nor. Na mój widok te zwierzęta, które jeszcze nie miały pełnych misek, podbiegały do krat. Odsuwałem się jak tylko mogłem od ich złowrogich spojrzeń i warczenia.

– Ten pies nie ma charakteru i trudno będzie się go pozbyć. Do pilnowania domu takiej fajtłapy nikt nie zechce, a na kanapowca jest za duży – powiedział napełniacz pojemników.

– Trzeba go było widzieć tam pod mostem, kiedy się na mnie rzucił w obronie matki. Odwagi mu nie brakuje, tylko musi mieć dobry powód, żeby się ruszyć, a poza tym jest młody i nie miał okazji wyrobić sobie mechanizmów obronnych. Wyćwiczę go tak, że będą się do niego kolejki ustawiać.

Poznawałem coraz więcej ludzkich słów, oprócz „leżeć”, i „siad” wiedziałem, co to znaczy „waruj” „do mnie”, „zostań”. Po każdym poprawnie wykonanym poleceniu dostawałem smakowity kąsek, a po powrocie do nory jedzenie. Powoli przyzwyczajałem się do nowego życia, a czasami nawet było mi dobrze.

A potem na moich treningach pojawił się intruz i znowu zrobiło się nieprzyjemnie. Przypominał człowieka, ale nie miał tylnych łap i poruszał się tylko wtedy, gdy mój opiekun mu pomagał.

– Bierz tę kukłę! – wrzeszczał, potrząsając nią, jakby chciał mnie nastraszyć.

Kiedy się do mnie zbliżał, robiłem krok do tyłu, a kiedy się nade mną pochylał, padałem na ziemię, co denerwowało człowieka. Biegał, krzyczał, a w końcu znowu pojawił się patyk. Wirował wkoło mojej głowy, a kiedy już myślałem, że nim dostanę, przysuwano do mnie intruza. Sytuacja powtarzała się raz po raz, a mój strach zmienił się w złość. Wyszczerzyłem zęby złapałem nimi natrętną kukłę i nie chciałem puścić.

– Nareszcie załapałeś, o co w tym chodzi. – Zostałem nagrodzony smacznym kąskiem, a potem „zabawa” zaczęła się odnowa. Z czasem zrozumiałem, że jeśli intruz pojawi się w zasięgu mojego wzroku, muszę szczekać, a kiedy się zbliży, dziabnąć go zębami. Dostawałem wtedy jedzenie, a czasem nawet głaski. Po każdym z takich treningów byłem bardzo zmęczony i trząsłem się jeszcze długo po tym, jak zostałem zaprowadzony do nory.

Tamtego dnia nauka trwała wyjątkowo długo. Byłem rozdrażniony i głodny. Kiedy wracaliśmy do nory, z naprzeciwka nadszedł inny człowiek z dużym psem. Jeszcze niedawno w takiej sytuacji odsunąłbym się na bok, tak daleko jak pozwoliłaby mi smycz. W tamtym momencie nie zamierzałem ustąpić. Szedłem przy nodze, a kiedy się mijaliśmy, dałem znać oczyma tamtemu zwierzakowi, że ja tu rządzę. Przez chwilę wydawało się, że ustąpi, a potem z jego gardła wydobył się charkot, poczułem szarpnięcie, ból i zapadła ciemność.

Nie pamiętam, jak znalazłem się w norze. Miska była pełna po brzegi, ale nie miałem siły się podnieść. Najdrobniejszy ruch powodował okropny ból. Było zimno, a za chwilę wydawało mi się, że leżę na rozgrzanym piasku.

– Rana wygląda paskudnie, nawet jeśli się wyliże, może nie odzyskać sprawności – usłyszałem głos człowieka.

Zaskamlałem, żeby mu się poskarżyć. Był moim opiekunem, jedynym, jakiego miałem.

– A jednak masz charakter, Kudłaczu. Kto by pomyślał, że się będziesz stawiał do większego psa. – Opiekun pochylił się nade mną i poczułem znajome ukłucie w okolicy ogona. Po chwili ból odpłyną, a ja zapadłem w sen. Budziłem się i zasypiałem, ludzie przychodzili, odchodzili, kłuli mnie i wlewali wodę do pyszczka. Nie wiem, ile to trwało i nie pamiętam niczego prócz bólu.

– Szkoda cię, bo całkiem fajny jesteś. – Myślałem, że człowiek mi pomoże. W końcu to on dawał mi jeść i pić, a nawet te smaczne kąski, kiedy wykonywałem jego polecenia.

Znalazłem się w warczącym pojeździe, który podskakiwał na nierównościach, a moja głowa razem z nim, przez co cierpiałem jeszcze bardziej. Nie wiem, jak długo jechaliśmy, pamiętam tylko, że kiedy pojazd się zatrzymał, usłyszałem pisk mew. Potem chyba porwał mnie wiatr, bo leciałem. Naprawdę byłem w powietrzu jak ptak, tylko że w końcu spadłem… i znowu zapadła ciemność.

Zajrzyj tutaj, żeby poznać Nutkę – kota, który został wyrzucony na śmietnik

Moja psia rodzina bawiła się nad brzegiem morza. Brat i siostra tarzali się na piasku, dając sobie gryzki, a mama patrzyła, czy nie robią sobie krzywdy. Chciałem do nich dołączyć, ale ona odwróciła się i szczeknęła tak samo, jak wtedy, gdy odchodziła po smudze słońca. Potem nie było już mamy ani rodzeństwa, tylko szum morza i pisk mew.

I to na razie tyle. Wkrótce pojawi się kolejna cześć mojej  opowieści.

Do zobaczenia, a tymczasem przeczytaj fragment powieści Wakacje z Bestią. Też jestem  jej bohaterem, chociaż to zupełnie inna historia niż ta.