Cześć! Nazywam się Kudłaty i jestem bohaterem powieści przygodowej „Wakacje z Bestią”, natomiast projekt „Kudłaty Początek” to seria opowiadań (poprzedzających wydarzenia w powieści) o bezpańskim psiaku, jakim byłem przez sporą część życia. Muszę Cię ostrzec, że w tej historii nie zawsze będzie kolorowo, ale zapewniam, że wszystko dobrze się skończy.
To co, zaczynamy?
Była dla mnie całym światem. Wtulałem się w nią, żeby mocniej czuć zapach, którego nie da się nazwać ani porównać z niczym innym. Wiem, że nigdy więcej nie będę się mógł w nim zanurzyć, ale czasem wydaje mi się, że go czuję. Niesiony przez wiatr, zmieszany z innymi, wwierca się w mój nos i zmusza do poszukiwań. Próbuję go wytropić, lecz on szybko się rozmywa pomiędzy innymi – zapach mojego dzieciństwa.
Urodziłem się nad morzem. Szum fal i piski mew to pierwsze odgłosy, jakie pamiętam. Bałem się tych rozwrzeszczanych ptaków ze względu na ich zakrzywione dzioby, a fal – dlatego, że goniły za mną po piasku i pryskały mi pianą w nos.
Mama biegała w wodzie, wypływała na głębinę, nurkowała, a kiedy wychodziła na brzeg, otrząsała się z wody, a kropelki pryskały na mnie i na pozostałe szczeniaczki. Na początku chyba było nas więcej, ale najlepiej pamiętam siostrę o sierści w piaskowym kolorze i brata, który miał takie futro jak ja. Chodzi mi o to, że kiedy widziałem go ostatni raz, był brązowy i „kudłaty”.
Zajrzyj tutaj, żeby poznać Józka bohatera książki “Na obydowskich łąkach”
Oboje lubili się chlapać. Wskakiwali do wody i pozwalali, by fale moczyły ich futerka. Ja wolałem kopać dołki w piachu albo turlać się i gryzkować. Jako przekopywacz byłem świetny. Całymi dniami dziurowałem plażę, a wieczorami, kiedy morze cofało się w stronę horyzontu, pastwiłem się nad jego dnem. Pokrywała go pofałdowana warstwa mokrego szlamu, w którym można było znaleźć prawdziwe skarby. Czasem na dnie wykopaliska pojawiała się woda, czasem kamyki i muszelki. Fajnie było, kiedy znaleziona rzecz nadawała się do gryzienia i szarpania, a jeszcze lepiej, jeśli można było ją zjeść.
Kiedy coś znalazłem, siostra i brat natychmiast próbowali mi to zabrać, a kiedy któreś z nich wykopało ciekawą rzecz, natychmiast ja chciałem to mieć. W gryzkowaniu nie byłem tak dobry jak w przekopywaniu. Nie zawsze udawało mi się obronić moją zdobycz albo odebrać trofeum, temu z rodzeństwa, które je miało. Z bratem jeszcze jakoś sobie radziłem. Był powolny i nie umiał się bronić. Piszczał, kiedy go podszczypywałem, i bez trudu zabierałem mu jego zdobycze.
Siostra była szybka. Odbierała mi to, co znalazłem, a kiedy wbiła sobie do głowy, że musi mnie ugryźć, miałem przechlapane. Ależ to była spryciara! Udawała, że nie ma ochoty na zabawę, a kiedy przypadkiem podszedłem blisko, rzucała się na mnie. Uciekałem, ale dla niej nie było problemem, żeby mnie dogonić i wytarmosić, albo złapać ząbkami za ucho. Mogłem sobie piszczeć i skamleć, ile wlezie, nie miała litości. No dobra, tak naprawdę nie zbliżałem się do niej przypadkiem, tylko po to, by kłapnąć ją zębami, i to ja udawałem, że tak sobie tylko chodzę, i czekałem na okazję, żeby ją zaskoczyć.
To wszystko było zabawą i nikomu nie działa się krzywda. Już mama tego pilnowała. Tylko czasem, ktoś kogoś za mocno szczypnął albo zbyt długo przyduszał, ale rodzeństwu takie rzeczy się wybacza. Dzięki wygłupom psiaki uczą się tego, co jest im w życiu najbardziej potrzebne, czyli uciekania lub obrony.
Dowiedz się jak poznałem mojego przyjaciela Oliviera
Pewnego dnia znalazłem na plaży skarb. Szeleścił, pachniał tak, aż się robiło ciepło w brzuchu, a kiedy pchnęło się go łapą, wysypywały się okruszki. Ukryty za wystającym z ziemi słupem, właśnie je wylizywałem, kiedy zobaczyłem, że w moją stronę biegnie siostra.
Złapałem zdobycz w zęby i pognałem, od czasu do czasu oglądając się za siebie. Siostra była coraz bliżej, a tuż za nią gonił brat, co oznaczało, że któreś z nich na pewno odbierze mi skarb. Przyspieszyłem, szukając miejsca na schowek, i nie zważałem, jak daleko jestem od naszej nory. Dopiero kiedy zobaczyłem te dziwne stworzenia, biegające na tylnych łapach, z sierścią jedynie na głowach, poczułem się niepewnie. Jedno z nich wysunęło się do przodu, a drugie… chyba goniło to pierwsze, tak jak mnie siostra. Zbliżały się.
– Pieski! – To z przodu wydało z siebie odgłos, którego nie rozumiałem, ale był łagodny, więc się nie przestraszyłem. W tym czasie dołączyła do mnie siostra, a po chwili brat. Staliśmy w trójkę, merdając ogonami i czekając, co się wydarzy.
– Szczeniaczki! – Drugie stworzenie dobiegło do pierwszego i teraz oba stały naprzeciwko nas, z otwartymi pyszczkami. Miały przyjemny zapach i w ogóle były miłe, więc pozwoliłem, żeby kładły dłonie na mojej głowie i przesuwały je wzdłuż grzbietu. Brat położył się na plecy, a wtedy małe rączki powędrowały na jego brzuch. Piszczał radośnie, więc zrobiłem to, co samo. To było zupełnie coś innego niż zabawy z rodzeństwem. Bez gryzienia, bez szczypania – tylko delikatne drapanie i łaskotki.
Nagle pojawiła się mama. Zadrżałem, słysząc jej warknięcie, a małe istoty znieruchomiały i wykrzywiły pyszczki. W tym samym momencie przybyło kolejne stworzenie, chodzące na dwóch łapach, tylko większe od tych naszych. Złapało maluchy za górne łapy i zagoniło za siebie.
Mama stanęła przed nami. Wyglądaliśmy zza jej pleców, a małe stworzenia zza pleców dużego dwunoga. Myślałem, że to taka zabawa, i chciałem do nich pobiec, ale w oczach dużego stworzenia czaiła się wrogość. Cofało się krok po kroku, wpatrzone w mamę, a kiedy dzieliła nas już spora odległość, odwróciło się i ciągnąc małe za łapy, oddalało się jeszcze szybciej, co jakiś czas odwracając głowę, by sprawdzić, co robimy.
– Do widzenia, kochane pieski! – zawołało jedno z małych, a drugie do nas pomachało.
To było moje pierwsze spotkanie z ludźmi i żałowałem, że tak szybko sobie poszli. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że wkrótce poznam innych ludzi, i wcale nie będzie mi się to podobać.
Mama widocznie coś przeczuwała. Patrzyła za odchodzącymi, jakby się bała, że wrócą. Dopiero kiedy ich sylwetki zniknęły w oddali, odwróciła się i pobiegła w kierunku nory. Dla nas to był sygnał, że musimy zrobić to samo. Staraliśmy się ją dogonić, co nie było łatwe, bo mieliśmy krótkie nóżki, a w dodatku siostrze zebrało się na gryzkowanie. Przewróciła mnie na piasek, kłapnęła w ucho i uciekła. Wiedziałem, że jej nie dogonię, dlatego oddałem gryza bratu. Wtedy wróciła siostra i już po chwili kłębiliśmy się na piasku, gryzkując i piszcząc. Mama przywołała nas szczekaniem. Pobiegliśmy za nią, bo wciąż w jej głosie słychać było niepokój, ale zanim dotarliśmy do nory, jeszcze kilka razy zatrzymywaliśmy się, by pofiglować.
Chociaż siostra była „zgryźliwa”, a brat powolny, lubiłem się do nich tulić. Byliśmy mięciutkimi, futrzanymi kulkami i uwielbialiśmy razem spać. Nasze legowisko znajdowało się w cudownym miejscu. Nad nami rozciągał się pomost, który wychodził daleko w morze, a pod nim, w jamie wykopanej w stromym brzegu, mieszkaliśmy my. To było zaciszne miejsce, pełne przyjaznych zapachów.
Ludzie mówią, że psy mają dobry węch, ale to nieprawda. PSY SĄ WĘCHEM! Odróżniają setki woni, a każda ma inne znaczenie. Można powiedzieć, że życiem psa rządzi jego nos. Mokry piasek pachnie podobnie jak futro mamy po wyjściu z wody, a suchy – jak wiatr wiejący od morza. Rozgrzany słońcem, przypomina woń traw rosnących na wydmach, a wieczorem, kiedy morze ucieka i skrada się mrok – czuć go błotem. Rejestrowałem otaczające mnie zapachy i uczyłem się, które są dobre, a za którymi stoi niebezpieczeństwo.
Razem z nami mieszkały szczury, myszy, nietoperze i inne żyjątka, lubiące chować się w ciemności. Ich zapachy były mi bliskie. Powarkiwanie mamy odstraszało je, kiedy się zbliżały. Z czasem i ja nauczyłem się warczeć w odpowiedni sposób. Inaczej na mewy, inaczej na fale, a jeszcze inaczej na stworzenia skradające się do naszego legowiska.
Spanie zawsze kojarzy mi się z jedzeniem. Mama miała na brzuchu wystające kulki. Wystarczyło się do nich przyssać, żeby wybuchły ciepłym strumieniem mleczka. Napełnialiśmy brzuszki, a potem zasypialiśmy przytuleni.
Zniknęła, zanim zdążyłem się nauczyć, jak pachnie zło. Brak mamy to chłód i samotność. Życie bez mamy to strach i ból. Pewnej nocy zbudziło mnie jej warczenie. Takie, którego nie słyszałem nigdy wcześniej. Takie, od którego sierść jeży się na karku. Stała kilka kroków przed naszym legowiskiem i wpatrywała się w ciemność, pełną obcych zapachów i dźwięków.
Psy czują nie tylko nosem. Kiedy dzieje się coś złego, od razu są gotowe, żeby walczyć, nawet takie małe jak ja. To się nazywa instynkt. Położyłem uszy po sobie i odsłoniłem zęby, chociaż było ciemno i nikt nie widział, jaki jestem groźny.
Nagle oślepił mnie rozbłysk, zza którego odezwał się głos:
– Znalazła się nasza uciekinierka. Masz śliczne pieseczki, kochana.
Poczytaj jak bohaterowie “Wakacji z Bestią” zdobywali Śmieciową Górę (po to żeby mnie znaleźć)
Mama cofnęła się o krok, a warczenie przeszło w charkot. Z ciemności dochodziło stukanie, szuranie i ściszone głosy. To wszystko osaczało nas i było coraz bliżej. Mama szczeknęła. Zgasło światło. W ciemności kipiącej odgłosami było strasznie. Kiedy na nowo zrobiło się jasno, było jeszcze gorzej. Ta, która była dla mnie całym światem, leżała na boku wplątana w sznurkową płachtę. Wierzgając, próbowała się z niej wyswobodzić, ale z każdym ruchem była coraz bardziej opleciona.
Z ciemności wyszedł człowiek i zbliżał się do mamy z długim prętem w dłoni.
– Bądź grzeczna, wracamy do domu – odezwał się szorstkim głosem.
Nie rozumiałem tych słów, ale mama chyba rozumiała, bo zamarła na chwilę w bezruchu, a potem z jej gardła wydobyło się żałosne skamlanie.
Moje serce zatrzymało się w pół uderzenia. Byłem małym przerażonym psiakiem, który potrzebował wtulić się w pachnącą bezpieczeństwem mamę, lecz ona wiła się na ziemi bardziej bezbronna niż ja. Wściekłość zjeżyła moją sierść. Podbiegłem, szczekając zajadle. Moje rodzeństwo zrobiło to samo. Człowiek zatrzymał się i zamierzył prętem w brata. Jak na komendę rzuciliśmy się z siostrą, by go bronić. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam, był pręt spadający na jej głowę, i potworny ból w moim boku. Potem zapadła ciemność.
Mama stała nad brzegiem morza, a świat był pełen jej zapachu. Słońce wisiało nad wodą i barwiło ją na złoto. Biegłem do mamy, ale ona weszła na połyskującą ścieżkę i poszła po wodzie w kierunku słońca. Zatrzymałem się w miejscu, gdzie spienione fale kończą swój bieg. Bałem się wody, ale jeszcze bardziej bałem się, że nie dogonię mamy. Postawiłem łapkę w spienioną kipiel. Natychmiast przybiegła fala i byłem cały mokry. Nie miałem odwagi wejść głębiej, a mama była coraz dalej. Szczekałem i piszczałem. Odwróciła się w momencie, kiedy słońce prawie całkiem zanurzyło się w morzu. „Zostań”! – nakazało mi jej spojrzenie. Posłusznie usiadłem na piasku i patrzyłem, jak znika razem z ostatnim promieniem.
I to na razie tyle. Wkrótce pojawi się kolejna cześć mojej opowieści. Do zobaczenia, a tymczasem poczytaj o Nutce